9 lut 2017

5 rzeczy, których ludzie żałują w ostatnim dniu swojego życia

Australijska pielęgniarka prowadziła zeszyt z ostatnimi wyznaniami jej pacjentów. Zbiór okazał się bardzo pokaźny.
Tłumimy uczucia: ze wstydu, strachu, żeby nie nadwerężać dobrych relacji z innymi. A frustracje czy gniew, zwłaszcza jeśli są tłumione i przeżywane wielokrotnie, mogą być źródłem chorób psychosomatycznych. Czasami nawet śmiertelnych. (Spenser Charles/StockSnap.io)


Bronnie Ware to australijska pielęgniarka, która przez wiele lat sprawowała opiekę nad nieuleczalnie chorymi, osobami w terminalnym okresie śmiertelnej choroby. Opiekowała się nimi na ogół przez dwanaście ostatnich tygodni ich życia. Z niektórymi z nich połączyła ją szczególnie bliska więź.

Po pewnym czasie założyła bloga „Inspiracja i herbata” (oryg. „Inspiration and Chai”), na którym spisywała rozmowy ze swoimi pacjentami, ich ostatnie refleksje i wyznania. Ponieważ cieszył się on dużą popularnością, Bronnie Ware po kilku latach wydała książkę „Czego najbardziej żałują umierający” („The Top Five Regrets of the Dying”).

Okazało się, że w obliczu śmierci wszyscy stawali się tacy sami. Nieważne, kim byli w przeszłości, ile mieli pieniędzy, czy otaczała ich rodzina, czy też umierali przy wynajętej opiekunce. Z odpowiedzi na pytanie o to, czy istnieje coś, co zrobiliby inaczej, gdyby mogli, wykrystalizowały się wspólne wątki. Czy można je przypisać doświadczeniu każdego człowieka? Prawdopodobnie nie, ale być może każdy odnajdzie w tym zestawieniu również wskazówki dla siebie.

1. Żałuję, że nie miałem więcej odwagi, by żyć zgodnie ze sobą, a nie z oczekiwaniami innych ludzi.

To wyznanie powtarzało się zdecydowanie najczęściej. „Niektórzy z nas, uświadamiając sobie, że nasze życie naprawdę wkrótce się skończy, próbują patrzeć na nie z dystansu i dostrzegają, z jak wielu marzeń i planów zrezygnowali” – mówiła Ware. I okazuje się, że większość osób nie spełniła choćby połowy swoich marzeń. Ze strachu przed zmianą, przed innymi, z własnej niemocy.

2. Żałuję, że tak ciężko pracowałem.

„To zdanie wypowiedział prawie każdy mężczyzna, którym się opiekowałam” – przyznała Australijka. Przegapiali dzieciństwo swoich dzieci, nie dostrzegali obecności swoich żon. Kobiety, którymi opiekowała się Ware, pochodziły ze starszego pokolenia, które pracowało głównie w domu, będąc blisko rodziny i dzieci. I być może uważały takie wyznanie za nieodpowiednie.

3. Żałuję, że szczerze nie wyznawałem swoich uczuć.

Tłumimy uczucia: ze wstydu, strachu, żeby nie nadwerężać dobrych relacji z innymi. A frustracje czy gniew, zwłaszcza jeśli są tłumione i przeżywane wielokrotnie, mogą być źródłem chorób psychosomatycznych. Czasami nawet śmiertelnych.

4. Żałuję, że nie utrzymałem kontaktów ze swoimi przyjaciółmi.

„Moi pacjenci dopiero na łożu śmierci docenili wartość przyjaźni. Wielu z nich było tak pochłoniętymi własnym życiem, że pozwoliło innym ludziom odejść. Zarówno tym, którzy odeszli, bo chcieli, jak i tym, których nie zatrzymali. Ale pamiętali o nich do końca” – mówiła Ware.

5. Żałuję, że nie pozwoliłem sobie być szczęśliwszym człowiekiem.

Wiele osób, z którymi rozmawiała Australijka, przyznało, że dopiero na łożu śmierci uświadomiło sobie, że szczęście jest wyborem. „Utknęli w starych wzorcach i nawykach” – mówiła Ware. Pozostali w swojej strefie komfortu.

Warto zwrócić uwagę na to, czego w tych zestawieniach nie było w ogóle. Bronnie Ware nie usłyszała na przykład tego:
1. Żałuję, że nie miałem więcej pieniędzy
2. Żałuję, że nie miałem więcej partnerów
3. Żałuję, że nie zrobiłem większej kariery

Daje do myślenia?

11 gru 2015

Uśmiech William Blake

Uśmiech 

Jest uśmiech miłowania 
I uśmiech podstępnej uciechy 
I jest uśmiech nad uśmiechami 
W którym łączą się te dwa uśmiechy. 

Jest grymas nienawiści 
I grymas wzgardliwej niechęci 
I jest grymas nad grymasami 
Który próżno wymazać z pamięci 
Bo zagnieździł się w jądrze serca 
I przedostał do szpiku kości 
Żaden uśmiech znany człowiekowi 
Nie przeniknie owych głębokości 
Tylko jeden - ten co się raz zdarza 
Między naszą kołyską a mogiłą - 
Lecz gdy taki uśmiech zajaśnieje 
Wszystko znika co cierpieniem było. 


/William Blake/

14 lip 2015

15 maj 2014

Symbole kwiatowe



Akacja - miłość platoniczna
Aksamitka - nadzieja
Bez - wiara
Bratek - pamięć
Chaber bławatek - wierność, dobroć
Chryzantema - spełnienie marzeń, władza, słońce
Dziewanna - naiwność
Dzika róża - wdzięk
Fiołek - skromność, cicha miłość
Głóg - wesele
Goździk - odwaga
Groszek - pocałunek
Hiacynt - miłość dla zabawy
Hortensja - obojętność
Jarzębina - zgoda
Jaśmin - miłość zmysłowa
Konwalia - nieśmiałość
Lilia - niewinność
Mak - rycerskość
Malwa - ciekawość
Mimoza - delikatność
Nasturcja - wstydliwość
Narcyz - tęsknota, pewność siebie, zachłanność
Niezapominajka - trwała pamięć
Piwonia - dobrobyt
Powój - zalotność, zachłanność
Rezeda - skromność
Róża w zależności od koloru:
biała - melancholia, czystość, miłość
czerwona - miłość namiętna, upojenie, szczęście, radość, przyjemność
fioletowa - przyjaźń
niebieska - ufność, nadzieja, stałość, pamięć
pomaranczowa - duma, kokieteria
różowa - miłość sentymentalna
żółta - zdrada, zazdrość
Rumianek - zdrowie
Szarotka - niewinność
Tulipan w zależności od koloru:
- czerwony - wyznanie miłości
- żółty - miłość beznadziejna
Wrzos - podziw, samotność,
Żonkil - szacunek, nie odwzajemniona miłość

29 gru 2013

Mgły - poezja?

gdzie jesteś?
gdzie byłaś?
i co porabiałaś?

czekałem
wciąż stałem 
nie pojmowałem

przeleciał ptak
zaszumiał wiatr
z drzewa liść spadł

a ty wciąż się nie pojawiałaś

spojrzałem w dal
gdzie szumiał wiatr
pośród tysięcy mgieł

a to nie mgły
to byłaś ty
śpiewałaś i tańczyłaś

pobiegłem więc
nie wiedząc gdzie
by złapać moją miłość

i dziś wśród mgieł
budzę się i śpię
i jestem szczęśliwy(a)



1 wrz 2013

William Wharton malarstwo na Uniwersytecie Stanowym

"Studiowałem malarstwo na Uniwersytecie Stanowym w Pensylwanii.(...)
    Mój ojciec miał po części rację. Wydział malarski składał się z kobiet, zaś mężczyźni, wyjąwszy niewielki kontyngent weteranów, nie grzeszyli zbytnią męskością. Otwarta uczuciowość, skłonność do teatralnych gestów i wrodzone poczucie wyższości sprawiały, że niełatwo się z nimi żyło.
   Uczyłem się jednak perspektywy, teorii koloru, uczyłem się posługiwać przeróżnymi technikami- pastelą, akwarelą, temperą. Poznawałem tajniki malowania na płótnie i różnych gatunkach papieru.(...)
   Znakomita część wykładowców podzielała poglądy wielu studentów. Powstawały kliki. Nauczanie miało wysoce ezoteryczny charakter, dramatyczne, erotyczne i egzotyczne abstrakcje wzbogacano pseudopicassowskimi pomysłami. Moja własna estetyka w niczym do tego nie przystawała. Uczyłem się jednak. Byłem jak wariat, tak wiele dawało mi to radości i tak bardzo mnie ekscytowało. Aby zaliczyć kursy, zajmowałem się złamanymi kolorami, płynnymi krzywiznami, stosowałem łamanie powierzchni na pryzmatyczne kawałki, które malowałem w odpowiednio dobrane kolory. Nauczyłem się dramatyzować swoje uczucia do teatralnego wręcz poziomu. W naszych rysunkach konieczne były burza i napór, a także cierpienie przez wielkie C. Jeden z naszych wykładowców wymagał, byśmy przywiązywali się za ręce do klamki, a potem rzucali na podłogę, aby doświadczyć prawdziwego bólu.
   Wszytko to było okropnie sztuczne, ale nic mnie to nie obchodziło. Pewne prace wykonywałem dla szkoły, ale równocześnie, posługując się opłaconymi materiałami, wykorzystując wielkie, znakomicie oświetlone pracownie i wszystkie otrzymane przywileje, tworzyłem własną estetykę.
   Byłem przekonany, do dziś w to wierzę, że świat jest piękny z natury, że widzę to i potrafię w pewien sposób pokazać innym, podzielić się moją wizją, bez całej tej sztuczności, teatralności, bez prób intelektualnej racjonalizacji. Stałem się misjonarzem swoich przekonań.
   Zdołałem przetrwać w roli wyrzutka na wydziale malarstwa, schowałem głęboko swoją osobistą estetykę, zdobyłem dobre stopnie i stałem się członkiem Honorowego Towarzystwa Sztuk Pięknych. Zacząłem jednak tracić wiarę w to, że naprawdę staję się artystą.
  Wykładowcy z Penn sprawiali, że stawałem się projektantem, członkiem niezwykłego bractwa czy może kapłanem. W dyskusjach o malarstwie potrafiłem przegadać każdego. Emfaza i podporządkowanie, wartość plastyczna, przejścia, kolory analogiczne, wszystkie te bzdury, które tak naprawdę niewiele miały wspólnego ze sztuką. Wszystko razem było naprawdę załamujące.
  Wciąż chciałem nawiązać łączność z ludźmi, uczciwie wyrażając, co sam czuję. Nie tak pojmowano w Penn słowo „sztuka”. Najczęściej były to przeróżne sztuczki, które miały na celu zwrócenie na siebie uwagi, czyjejkolwiek uwagi."
'Spóźnieni kochankowie'